3.09.2014

Weekend w Dreźnie, cz. I

Do Drezna wybrałem się razem z moją dobrą koleżanką na początku marca. Już od dawna chciałem zobaczyć to piękne miasto, tym bardziej, że koleżanka już tam była i zachęcała mnie do tego, żebyśmy kiedyś się razem tam wybrali. Mieliśmy tam pojechać już przed Bożym Narodzeniem, żeby zobaczyć słynny jarmark bożonarodzeniowy, ale plany nam się zmieniły i ostatecznie odłożyliśmy wyjazd na kiedy indziej. Tym razem decyzja o wyruszeniu do miasta została podjęta bardzo spontanicznie, dosłownie parę dni przed planowanym wyjazdem. Pomyśleliśmy sobie, że te 270 km drogi to nic i podróżując stopem dotrzemy tam błyskawicznie. Stwierdziłem, że przecież mniej więcej ten sam dystans dzieli Wrocław od Krakowa, no i podróżuje się wciąż tą samą autostradą. Myślimy, to będzie bułka z masłem. Nic bardziej mylnego! Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak niepewnym, ale i pięknym przeżyciem potrafi być autostopowanie. Co prawda większe problemy mieliśmy z powrotem do Polski, ale w drodze do Drezna też mieliśmy lekkie problemy.

Wyruszyliśmy w piątek po południu, po zjedzeniu dobrego, ciepłego obiadu i odpoczynku przy herbacie. Podjechaliśmy autobusem jak najbliżej autostrady, a potem, przechodząc przez parking Auchan w Bielanach Wrocławskich, przekroczyliśmy barierkę dzielącą drogę prowadzącą na autostradę od zieleni otaczającej parking. Problemy zaczęły się już tutaj, bo koleżanka, na widok barierki, stwierdziła z przerażeniem: „Jak ja przejdę przez tę barierkę?”. Z tego, co pamiętam, miała skórzaną spódnicę, więc jej obawy były nawet zrozumiałe, ale odpowiedziałem jej: „Możesz przejść górą lub dołem, jak wolisz, ale przejść musimy”. Koleżanka zdecydowała się na mniej ekstremalną alternatywę i jakoś przełożyła nogi przez barierkę. Chcieliśmy nawet sfotografować ten doniosły i wyjątkowy akt, ale pomyśleliśmy o tym, jak już koleżanka przeszła przez barierkę. Stwierdziliśmy, że nie chcemy, aby podjęła się tego wyzwania drugi raz, więc przeszliśmy przez drogę i znaleźliśmy się na stacji benzynowej.


Po drugiej stronie autostrady znajduje się prawie identyczny Orlen, na którym zawsze stoję, gdy łapię stopa z Wrocławia do rodzinnego Śląska. Jednak, będąc po przeciwnej stronie, stwierdziłem, że ten Orlen jest zdecydowanie mniejszy. Koleżanka stała z tabliczką, podczas gdy ja chodziłem po kierowcach i pytałem się, czy jadą w stronę Niemiec. Aut było mało, ale po 30-40 minutach znalazł się pan, który zaoferował nam podwózkę do Bolesławca. Nie wahaliśmy się i zdecydowaliśmy się z nim pojechać zgodnie z zasadą „zawsze bliżej niż dalej”. Poza tym liczyliśmy, że po drodze znajdziemy większą stację benzynową. I faktycznie, w Bolesławcu przy autostradzie znajduje się największa stacja, na której kiedykolwiek łapałem stopa. 

Ucieszyliśmy się niezmiernie i stwierdziliśmy, że na pewno większość aut i ciężarówek jedzie stąd do Drezna. Początkowo chodziliśmy po dwóch znajdujących się tam stacjach, ale nikt nie jechał w stronę Niemiec, więc zdecydowaliśmy się łapać stopa z tabliczką przy wyjeździe ze stacji. Staliśmy tam przez godzinę i nikt nie jechał w naszym kierunku, ale wszyscy wracali w stronę Wrocławia. Stwierdziliśmy z uśmiechem, że przynajmniej nie będzie problemu z powrotem w razie ewentualnej porażki. Ale uśmiech powoli nam schodził z twarzy z każdym kolejnym autem i ciężarówką (tym bardziej, że było już ciemno), chociaż wielu przejeżdżających kierowców wspierało nas uśmiechem. Zdecydowaliśmy się na krótką przerwę w pobliskim KFC, tym bardziej, że parę metrów od nas stała para autostopowiczów, którzy jechali do Wrocławia. „Mamy konkurencję”, powiedzieli z uśmiechem, więc ułatwiliśmy im zadanie i poszliśmy coś zjeść. Później wróciliśmy w to samo miejsce (tamtych autostopowiczów już nie było) i znowu bezskutecznie próbowaliśmy łapać stopa. Jako autostopowicz z jakimś tam doświadczeniem miałem dość dużo cierpliwości, ale koleżanka jechała stopem po raz pierwszy, więc chciałem oszczędzić jej zbędnych nieprzyjemności. Podjęliśmy decyzję, że będziemy łapać stopa jeszcze przez 15 minut, a potem odwrócimy tabliczkę i napiszemy na niej „Wrocław”. Nie chcieliśmy wracać i śmialiśmy się na myśl o wstydzie, którego się najemy, gdy wyjdzie na jaw, że nigdzie w końcu nie pojechaliśmy. Alenie chcieliśmy też utkwić na tej stacji. Gdy wyciągnąłem z kieszeni komórkę, sprawdziłem godzinę i powiedziałem koleżance, że zostało nam jeszcze 6 minut, w tym samym momencie podjechał do nas jakiś busik. Kierowca powiedział, że przejeżdża przez Drezno i może nas zabrać. Ogromnie się ucieszyliśmy na myśl o tym, że w końcu dotrzemy do samego miasta, tym bardziej, że było już po 20 i powoli robiło się późno. Z kierowcą rozmawiałem po niemiecku- koleżanka, nie znając języka, siedziała z boku i robiła wielkie oczy. Dopiero w połowie drogi okazało się, że nasz przesympatyczny kierowca jest Rosjaninem mieszkającym od 1999 r. w Norymberdze. Skorzystałem z okazji i zapytałem go o sytuację w Rosji i na Ukrainie. Poznałem dość ciekawy, alternatywny punkt widzenia w całej sprawie i dowiedziałem się m.in., że gdy mowa o Putinie, zawsze wspomina się o jego dyktatorskich metodach utrzymywania władzy, ale pomija się fakt, że jego prezydentura zakończyła fatalny kryzys w latach 90. Ale dość już o polityce, mój blog jest blogiem podróżniczym ;) Podróż trwała może półtorej godziny i w tym czasie cały czas rozmawiałem z naszym sympatycznym kierowcą. Umówiliśmy się,  że podrzuci nas na jakąś stację przy autostradzie, ale zdziwiliśmy się ogromnie, gdy zjechał z autostrady i podwiózł nas do samego centrum! Podziękowaliśmy mu bardzo i rozstaliśmy się przy Dworcu Głównym w Dreźnie. Stamtąd sprawdziliśmy drogę do naszego hosta z Couchsurfingu. Okazało się, że musimy przejść jeszcze ok. 2 km, co zajęło nam może 20 min. O godz. 23 weszliśmy do mieszkania naszego gospodarza, ale o tym w następnym poście ;) Podróż i dotarcie do miasta zajęło nam więc łącznie ok. 6 godzin i czas ten upłynął nam raczej przyjemnie (nawet gdy nie potrafiliśmy niczego złapać na stacji w Bolesławcu, nie traciliśmy dobrego humoru). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz