Do Drezna wybrałem się razem z
moją dobrą koleżanką na początku marca. Już od dawna chciałem zobaczyć to
piękne miasto, tym bardziej, że koleżanka już tam była i zachęcała mnie do
tego, żebyśmy kiedyś się razem tam wybrali. Mieliśmy tam pojechać już przed Bożym
Narodzeniem, żeby zobaczyć słynny jarmark bożonarodzeniowy, ale plany nam się
zmieniły i ostatecznie odłożyliśmy wyjazd na kiedy indziej. Tym razem decyzja o
wyruszeniu do miasta została podjęta bardzo spontanicznie, dosłownie parę dni
przed planowanym wyjazdem. Pomyśleliśmy sobie, że te 270 km drogi to nic i
podróżując stopem dotrzemy tam błyskawicznie. Stwierdziłem, że przecież mniej
więcej ten sam dystans dzieli Wrocław od Krakowa, no i podróżuje się wciąż tą
samą autostradą. Myślimy, to będzie bułka z masłem. Nic bardziej mylnego! Po
raz kolejny uświadomiłem sobie, jak niepewnym, ale i pięknym przeżyciem potrafi
być autostopowanie. Co prawda większe problemy mieliśmy z powrotem do Polski,
ale w drodze do Drezna też mieliśmy lekkie problemy.
Wyruszyliśmy w piątek po
południu, po zjedzeniu dobrego, ciepłego obiadu i odpoczynku przy herbacie.
Podjechaliśmy autobusem jak najbliżej autostrady, a potem, przechodząc przez
parking Auchan w Bielanach Wrocławskich, przekroczyliśmy barierkę dzielącą
drogę prowadzącą na autostradę od zieleni otaczającej parking. Problemy zaczęły
się już tutaj, bo koleżanka, na widok barierki, stwierdziła z przerażeniem:
„Jak ja przejdę przez tę barierkę?”. Z tego, co pamiętam, miała skórzaną
spódnicę, więc jej obawy były nawet zrozumiałe, ale odpowiedziałem jej: „Możesz
przejść górą lub dołem, jak wolisz, ale przejść musimy”. Koleżanka zdecydowała
się na mniej ekstremalną alternatywę i jakoś przełożyła nogi przez barierkę.
Chcieliśmy nawet sfotografować ten doniosły i wyjątkowy akt, ale pomyśleliśmy o
tym, jak już koleżanka przeszła przez barierkę. Stwierdziliśmy, że nie chcemy,
aby podjęła się tego wyzwania drugi raz, więc przeszliśmy przez drogę i
znaleźliśmy się na stacji benzynowej.
Po drugiej stronie autostrady
znajduje się prawie identyczny Orlen, na którym zawsze stoję, gdy łapię stopa z
Wrocławia do rodzinnego Śląska. Jednak, będąc po przeciwnej stronie,
stwierdziłem, że ten Orlen jest zdecydowanie mniejszy. Koleżanka stała z tabliczką,
podczas gdy ja chodziłem po kierowcach i pytałem się, czy jadą w stronę
Niemiec. Aut było mało, ale po 30-40 minutach znalazł się pan, który zaoferował
nam podwózkę do Bolesławca. Nie wahaliśmy się i zdecydowaliśmy się z nim
pojechać zgodnie z zasadą „zawsze bliżej niż dalej”. Poza tym liczyliśmy, że po
drodze znajdziemy większą stację benzynową. I faktycznie, w Bolesławcu przy
autostradzie znajduje się największa stacja, na której kiedykolwiek łapałem
stopa.

Ucieszyliśmy się niezmiernie i stwierdziliśmy, że na pewno większość aut
i ciężarówek jedzie stąd do Drezna. Początkowo chodziliśmy po dwóch
znajdujących się tam stacjach, ale nikt nie jechał w stronę Niemiec, więc zdecydowaliśmy
się łapać stopa z tabliczką przy wyjeździe ze stacji. Staliśmy tam przez
godzinę i nikt nie jechał w naszym kierunku, ale wszyscy wracali w stronę
Wrocławia. Stwierdziliśmy z uśmiechem, że przynajmniej nie będzie problemu z
powrotem w razie ewentualnej porażki. Ale uśmiech powoli nam schodził z twarzy
z każdym kolejnym autem i ciężarówką (tym bardziej, że było już ciemno), chociaż
wielu przejeżdżających kierowców wspierało nas uśmiechem. Zdecydowaliśmy się na
krótką przerwę w pobliskim KFC, tym bardziej, że parę metrów od nas stała para
autostopowiczów, którzy jechali do Wrocławia. „Mamy konkurencję”, powiedzieli z
uśmiechem, więc ułatwiliśmy im zadanie i poszliśmy coś zjeść. Później
wróciliśmy w to samo miejsce (tamtych autostopowiczów już nie było) i znowu
bezskutecznie próbowaliśmy łapać stopa. Jako autostopowicz z jakimś tam
doświadczeniem miałem dość dużo cierpliwości, ale koleżanka jechała stopem po
raz pierwszy, więc chciałem oszczędzić jej zbędnych nieprzyjemności. Podjęliśmy
decyzję, że będziemy łapać stopa jeszcze przez 15 minut, a potem odwrócimy
tabliczkę i napiszemy na niej „Wrocław”. Nie chcieliśmy wracać i śmialiśmy się
na myśl o wstydzie, którego się najemy, gdy wyjdzie na jaw, że nigdzie w końcu
nie pojechaliśmy. Alenie chcieliśmy też utkwić na tej stacji. Gdy wyciągnąłem z
kieszeni komórkę, sprawdziłem godzinę i powiedziałem koleżance, że zostało nam
jeszcze 6 minut, w tym samym momencie podjechał do nas jakiś busik. Kierowca
powiedział, że przejeżdża przez Drezno i może nas zabrać. Ogromnie się
ucieszyliśmy na myśl o tym, że w końcu dotrzemy do samego miasta, tym bardziej,
że było już po 20 i powoli robiło się późno. Z kierowcą rozmawiałem po
niemiecku- koleżanka, nie znając języka, siedziała z boku i robiła wielkie
oczy. Dopiero w połowie drogi okazało się, że nasz przesympatyczny kierowca
jest Rosjaninem mieszkającym od 1999 r. w Norymberdze. Skorzystałem z okazji i
zapytałem go o sytuację w Rosji i na Ukrainie. Poznałem dość ciekawy,
alternatywny punkt widzenia w całej sprawie i dowiedziałem się m.in., że gdy mowa o
Putinie, zawsze wspomina się o jego dyktatorskich metodach utrzymywania władzy,
ale pomija się fakt, że jego prezydentura zakończyła fatalny kryzys w latach
90. Ale dość już o polityce, mój blog jest blogiem podróżniczym ;) Podróż
trwała może półtorej godziny i w tym czasie cały czas rozmawiałem z naszym
sympatycznym kierowcą. Umówiliśmy się,
że podrzuci nas na jakąś stację przy autostradzie, ale zdziwiliśmy się
ogromnie, gdy zjechał z autostrady i podwiózł nas do samego centrum! Podziękowaliśmy
mu bardzo i rozstaliśmy się przy Dworcu Głównym w Dreźnie. Stamtąd
sprawdziliśmy drogę do naszego hosta z Couchsurfingu. Okazało się, że musimy
przejść jeszcze ok. 2 km, co zajęło nam może 20 min. O godz. 23 weszliśmy do
mieszkania naszego gospodarza, ale o tym w następnym poście ;) Podróż i
dotarcie do miasta zajęło nam więc łącznie ok. 6 godzin i czas ten upłynął nam
raczej przyjemnie (nawet gdy nie potrafiliśmy niczego złapać na stacji w
Bolesławcu, nie traciliśmy dobrego humoru).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz