3.18.2014

Weekend w Dreźnie, cz. II

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano, zjedliśmy śniadanie z naszym gospodarzem i wyszliśmy na miasto. Zwiedzanie zaczęliśmy już od podwórka- niedaleko mieszkania naszego hosta znajdowała się piękna, acz malutka rosyjska cerkiew.
 Na schodach rosyjskiej cerkwii
Rosyjska cerkiew z balkonu naszego gospodarza, widać trochę wieże

Później podreptaliśmy do centrum, mijając dworzec

 i udając się do pięknego parku Großer Garten. Tam uratowałem koleżankę od śmierci pod kołami autobusu, gdy przechodząc sobie beztrosko przez podwójne światła nie zauważyliśmy, że na następnych jest już czerwone. Sytuacja była naprawdę ekstremalna, bo koleżanka, widząc nadjeżdżający autobus, zamarła ze strachu i z trudem dociągnąłem ją do krawężnika. Obiecaliśmy sobie, że już więcej nie przejdziemy w Dreźnie przez czerwone światło.

W Großer Garten zobaczyliśmy ładny pałac. Stąd udaliśmy się do Szklanej Manufaktury, ogromnej i, jak nazwa sugeruje, szklanej fabryki Volkswagena. 

Na zewnątrz i w środku widzieliśmy ciekawe modele samochodów- jeden z nich mega futurystyczny, drugi mega tradycjonalny, z lat 30. XX w. Wrzucam zdjęcia i o nic więcej mnie nie pytajcie- na autach to się znam tak, jak na radzieckich czołgach.


Z Szklanej Manufaktury poszliśmy w stronę centrum, mijając Muzeum Higieny i zastanawiając się, po co tworzyć Muzeum Higieny. Czy higiena jest czymś tak niesamowitym i niespotykanym, że należy poświęcać jej muzeum? Nie weszliśmy do środka, ale zastanawialiśmy się, co mogą tam pokazywać. Wystawy mydeł, ręczników może…
Pomnik Lutra pod kościołem Frauenkirche, koleżanka chyba się nie obrazi...

Piękne wnętrze kościoła Frauenkirche, wygląda bardziej jak sala wykładowa niż kościół


Wchodząc w Stare Miasto, trudno było nie powiedzieć: wow! Piękne, stare budynki (co ciekawe, zniszczone w trakcie wojny i odbudowane tak, że wyglądają jak oryginalne), wszystkie obok siebie, więc nie trzeba było daleko chodzić, a oprócz tego to, co w europejskich miastach lubię najbardziej- wąskie, brukowane uliczki między wysokimi, starymi budynkami. Najważniejsze miejsca, które zwiedziliśmy, są na zdjęciach.



Opera w Dreźnie

Jeśli chodzi o operę w Dreźnie, na zdjęciu widać pomnik, który jest dosyć ciekawy, bowiem jest podpisany tylko "Johann". Nie wiadomo, co to za Johann, skąd jest, czy był jakimś królem, pisarzem, kimkolwiek, po prostu- Johann. Także tego, ładny pomnik Johanna.

Zwinger, galeria sztuki
Na tym placu w zimie znajduje się słynny Jarmark Bożonarodzeniowy

Oprócz tego przy jednym ze sklepów z pamiątkami znalazłem coś, co musiałem koniecznie kupić. Zdjęcie zrobione było wczoraj, jako że w Dreźnie nie wpadłem na to, żeby to zrobić.



Trzeba by było tylko zmienić symbol kraju i mogę to nosić jako plakietkę. Przynajmniej nikt nie będzie się mnie pytał sto razy, jak się pisze moje imię!

Widok na Łabę jest niesamowity, no i większość popołudnia chodziliśmy przy rzece, rozmawiając, zastanawiając się nad sensem świata i takie tam…

Potem, jak już nacieszyliśmy gały i aparaty, poszliśmy do Neustadt, drugiego centrum Drezna. Tam poszliśmy do dość fajnej hali targowej, gdzie widzieliśmy dużo fajnych drobiazgów, dupereli innych dupslingów. Jako że zaczęło się ściemniać, poszliśmy zrobić zakupy (w końcu trzeba było nakupić dużo niemieckich słodyczy i niezawodny, mój ulubiony zresztą, ketchup Hela z przyprawą curry- ale polecam scharf, czyli ostry, łagodny jest zbyt łagodny), a potem umówiliśmy się z naszym gospodarzem w pobliskim lokalu. Wypiliśmy piwo, może dwa i ok. godz. 21 wyszliśmy z pubu z zamiarem pójścia do następnego, gdy naszym oczom okazał się niesamowity widok.

Przed pubem na ulicy stała grupka może 10-15 ludzi, w większości studentów. Jeden z nich przewodził małym tłumem i stał do nich przodem, grając na bębnie. Był też gościu z grzechotką i jakiś typ ubrany tylko w coś, co wyglądało na imitację skóry jakiegoś dzikiego zwierza (a to był początek marca, temperatura o tej godzinie mogła wynosić max. 10 stopni!). Wszyscy w grupie się chyba znali, tym bardziej, że było dużo Brazylijczyków. Wygrywali muzykę, tańczyli i śpiewali z piwem w ręku, idąc wolnym krokiem w dół ulicy. Bez zastanowienia dołączyliśmy do wesołego tłumu, również racząc się tym wybornym trunkiem. 

Co najfajniejsze, dołączało do nas coraz więcej ludzi, a ci, którzy zdecydowali się stać z boku i patrzeć, wyrażali swoją aprobatę szerokim uśmiechem. Rzecz nie do pomyślenia w Polsce! Wyobrażacie sobie, żeby taki pochód zorganizować u nas? Nie dość, że rozgoniłyby nas babcie z laskami, to później zrobiłaby to policja z pałami. A to wszystko w zwykłą, sobotnią, marcową noc! W pochodzie braliśmy udział może godzinę, po czym odłączyliśmy się i wróciliśmy do mieszkania, pijąc po drodze piwo, oglądając miasto w nocy i zachwycając się wszystkimi pięknie oświetlonymi zabytkami.



Muszę przyznać, że pochód z Brazylijczykami w rytmie muzyki z Rio de Janeiro był najbardziej zaskakującą i pozytywną rzeczą, która spotkała mnie w Dreźnie. Niesamowite przeżycie, którego nie da się opisać słowami. A energia ludzi w tłumie potrafi zdziałać cuda!

Następnym razem opiszę nasz obfitujący w przygody powrót z Drezna do Polski, jako że historia jest zbyt obszerna, by zmieścić ją w tym poście. Do usłyszenia!

Czy wiesz, że: Drezno i w ogóle Saksonia przez długi czas były pod rządami polskich królów? Jednym z nich był August II Mocny, ważna postać w polskiej i niemieckiej historii. Mój host go uwielbia i stwierdził, że był genialnym królem :D wrzucam zdjęcie pomnika, którego zobaczyliśmy wracając do domu. Zwróćcie uwagę na to światło i splendor- to właśnie byli polscy królowie!


PS: Zaplanowałem sobie już następną podróż po Europie. I odbędzie się ona już w kwietniu! Destynację zdradzę w następnym poście ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz