7.06.2014

Reisefieber

Wiedziałem, że te wakacje chcę choćby częściowo spędzić w drodze. Długo zastanawiałem się nad wyborem destynacji- w końcu wybór padł na Rzym. Planując podróż wiedziałem jednak, że nie chcę zobaczyć tylko i wyłącznie Wiecznego Miasta, ale że jest to świetna okazja, by zbadać Włochy nieco bliżej. Ostatecznie moja podróż wieść będzie przez co najmniej 6 różnych punktów: Wenecję, Padwę, Bolonię, Florencję, Pizę i Rzym. W każdym z tych miast chcę zostać minimum 2 dni, z czego najwięcej czasu planuję poświęcić na Miasto Siedmiu Wzgórz.

I knew that I would like to spend these vacations at least partially on the road. I was wondering about the choice of the destination for a long time- finally, the choice was Rome. But planning my trip I knew that I don’t want to see the Eternal City exclusively- that it’s a great opportunity to explore Italy slightly more closely. Ultimately, my trip is going to consist of at least 6 stopovers- Venice, Padua, Bologna, Florence, Pisa, and Rome. In each of the cities I would like to stay at least 2 days, and I am planning to spend the most of the time in the City of Seven Hills.

3-4 tygodniowa wyprawa autostopowa do Włoch naturalnie wymaga odpowiednich przygotowań. Oprócz oczywistości, czyli bagażu, ubezpieczenia i innych formalności, należało się zająć również organizacją noclegu. W tym pomógł mi niezawodny Couchsurfing- przy czym tutaj czekała mnie już pierwsza niespodzianka i rzecz, o której chciałem koniecznie napisać na blogu. Nie jest łatwo znaleźć kanapę w największych włoskich miastach w szczycie sezonu (i, uwierzcie mi, do tej pory wysłałem z 30 requestów, a wciąż nie mam zapewnionego noclegu w każdym z zaplanowanych przez siebie przystanków)- tym bardziej, że Włosi na swoich profilach wyraźnie faworyzują… kobiety. Tak, niestety ich mężczyźni traktują Couchsurfing jako serwis matrymonialny- oprócz licznych, roznegliżowanych fotek normą jest np. pisanie o chęci wzięcia udziału w trójkącie. Są to oczywiście przypadki ekstremalne, ale nawet w najlepszym wypadku wielu Włochów preferuje żeńskich podróżników. Jako że więcej w społeczności couchsurfingowej jest osobników płci brzydkiej, a kobiety z reguły są mniej chętne gościć mężczyzn (tak, na zdjęciach wyglądam jak samiec alfa i gwałciciel), jestem skazany na szukanie gospodarzy wśród męskiej części populacji Włoch (chociaż w Bolonii ma mnie ugościć 20-letnia Chinka!). Oprócz oczywistych trudności ze znalezieniem kanapy w przepełnionym turystami mieście w szczycie sezonu dodatkowe komplikacje stwarza fakt, że Włosi życzą sobie otrzymywać prośby tylko od kobiet. Nie powiem, trochę mnie to zirytowało- pierwszą rzeczą, którą musiałem sprawdzać przy poszukiwaniu hosta było pole „preferred gender”. Po raz pierwszy w mojej karierze couchsurfingowej natknąłem się na taki seksizm. Bo chyba można użyć tego słowa w tej sytuacji, co?

A 3 or 4-week-hitchhiking trip to Italy naturally requires proper preparations. Apart from the obvious, that is the baggage, insurance, and other formalities, I needed to take care of the accommodation. The aid was given by the unfailing Couchsurfing- although at this stage I came across the first surprise and a thing I necessarily wanted to write about. It’s not easy to find a couch in the biggest Italian cities in the peak of the season (and believe me, so far I’ve sent about 30 requests and I still don’t have accommodation in all of the stopovers)- the more that the Italians mostly favour…women. Yes, unfortunately their men treat Couchsurfing as a dating website- apart from numerous nude photos it is normal to e.g. write about volition to take part in a threesome. These are naturally extreme cases, but even in the best case a lot of Italians prefer female travelers. As there are more specimens of the ugly sex in the couchsurfing community, and women are theoretically less eager to host men (yes, my pictures show me as an alpha man and a rapist), I’m forced to look for hosts among the male part of the Italian population (though there is a 20-year-old Chinese girl who is to host me in Bologne!). Besides the obvious difficulties with finding a couch in the tourist-packed city in high season, the fact that Italians wish to host only women creates additional complications. Truth is, I was a bit irritated – the first thing I had to look up was the field “preferred gender”. For the first time in my couchsurfing career have I come across such sexism. Isn’t it the right word to use in this situation?

Nakręcam się na podróż słuchając włoskiej muzyki i czytając o zabytkach w miastach, które chcę odwiedzić. Szczególnie prześladuje mnie moja ulubiona aria operowa Rossiniego z „Cyrulika sewilskiego”, czyli aria Figara. Libretto tego niesamowitego kawałka zawiera zdanie, dzięki którym moje pragnienie przygody jest jeszcze większe.

https://www.youtube.com/watch?v=7qHZkkgowdY

I’m getting excited for the journey listening to Italian music and reading about the landmarks I want to see. In particular, I’m being haunted by my favourite aria by Rossini from “The Barber of Seville”, that is Figaro’s aria. This amazing piece of music’s libretto contains a sentence that boosts my thirst for adventure.

https://www.youtube.com/watch?v=7qHZkkgowdY


Fortunatissimo per verità!

W tłumaczeniu na polski: Zaprawdę, najszczęśliwszym z ludzi!

Translating to English: The most fortunate of men indeed!

Czy będę mógł to o sobie powiedzieć pod koniec mojej podróży?

Will I be able to say the same about myself in the end of my journey?

Pozostaje mi spakować się do końca i przygotować jakiegoś audiobooka na mp3kę w razie wielogodzinnego oczekiwania na podwózkę. No i jakąś słuszną muzykę oprócz wspomnianej arii Figara. Jakieś pomysły?

Now I’ve only need to finish packing up and get an audiobook for my mp3 in case of getting stuck for many hours. And some decent music besides the mentioned Figaro’s aria. Any ideas?

3.18.2014

Weekend w Dreźnie, cz. II

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano, zjedliśmy śniadanie z naszym gospodarzem i wyszliśmy na miasto. Zwiedzanie zaczęliśmy już od podwórka- niedaleko mieszkania naszego hosta znajdowała się piękna, acz malutka rosyjska cerkiew.
 Na schodach rosyjskiej cerkwii
Rosyjska cerkiew z balkonu naszego gospodarza, widać trochę wieże

Później podreptaliśmy do centrum, mijając dworzec

 i udając się do pięknego parku Großer Garten. Tam uratowałem koleżankę od śmierci pod kołami autobusu, gdy przechodząc sobie beztrosko przez podwójne światła nie zauważyliśmy, że na następnych jest już czerwone. Sytuacja była naprawdę ekstremalna, bo koleżanka, widząc nadjeżdżający autobus, zamarła ze strachu i z trudem dociągnąłem ją do krawężnika. Obiecaliśmy sobie, że już więcej nie przejdziemy w Dreźnie przez czerwone światło.

W Großer Garten zobaczyliśmy ładny pałac. Stąd udaliśmy się do Szklanej Manufaktury, ogromnej i, jak nazwa sugeruje, szklanej fabryki Volkswagena. 

Na zewnątrz i w środku widzieliśmy ciekawe modele samochodów- jeden z nich mega futurystyczny, drugi mega tradycjonalny, z lat 30. XX w. Wrzucam zdjęcia i o nic więcej mnie nie pytajcie- na autach to się znam tak, jak na radzieckich czołgach.


Z Szklanej Manufaktury poszliśmy w stronę centrum, mijając Muzeum Higieny i zastanawiając się, po co tworzyć Muzeum Higieny. Czy higiena jest czymś tak niesamowitym i niespotykanym, że należy poświęcać jej muzeum? Nie weszliśmy do środka, ale zastanawialiśmy się, co mogą tam pokazywać. Wystawy mydeł, ręczników może…
Pomnik Lutra pod kościołem Frauenkirche, koleżanka chyba się nie obrazi...

Piękne wnętrze kościoła Frauenkirche, wygląda bardziej jak sala wykładowa niż kościół


Wchodząc w Stare Miasto, trudno było nie powiedzieć: wow! Piękne, stare budynki (co ciekawe, zniszczone w trakcie wojny i odbudowane tak, że wyglądają jak oryginalne), wszystkie obok siebie, więc nie trzeba było daleko chodzić, a oprócz tego to, co w europejskich miastach lubię najbardziej- wąskie, brukowane uliczki między wysokimi, starymi budynkami. Najważniejsze miejsca, które zwiedziliśmy, są na zdjęciach.



Opera w Dreźnie

Jeśli chodzi o operę w Dreźnie, na zdjęciu widać pomnik, który jest dosyć ciekawy, bowiem jest podpisany tylko "Johann". Nie wiadomo, co to za Johann, skąd jest, czy był jakimś królem, pisarzem, kimkolwiek, po prostu- Johann. Także tego, ładny pomnik Johanna.

Zwinger, galeria sztuki
Na tym placu w zimie znajduje się słynny Jarmark Bożonarodzeniowy

Oprócz tego przy jednym ze sklepów z pamiątkami znalazłem coś, co musiałem koniecznie kupić. Zdjęcie zrobione było wczoraj, jako że w Dreźnie nie wpadłem na to, żeby to zrobić.



Trzeba by było tylko zmienić symbol kraju i mogę to nosić jako plakietkę. Przynajmniej nikt nie będzie się mnie pytał sto razy, jak się pisze moje imię!

Widok na Łabę jest niesamowity, no i większość popołudnia chodziliśmy przy rzece, rozmawiając, zastanawiając się nad sensem świata i takie tam…

Potem, jak już nacieszyliśmy gały i aparaty, poszliśmy do Neustadt, drugiego centrum Drezna. Tam poszliśmy do dość fajnej hali targowej, gdzie widzieliśmy dużo fajnych drobiazgów, dupereli innych dupslingów. Jako że zaczęło się ściemniać, poszliśmy zrobić zakupy (w końcu trzeba było nakupić dużo niemieckich słodyczy i niezawodny, mój ulubiony zresztą, ketchup Hela z przyprawą curry- ale polecam scharf, czyli ostry, łagodny jest zbyt łagodny), a potem umówiliśmy się z naszym gospodarzem w pobliskim lokalu. Wypiliśmy piwo, może dwa i ok. godz. 21 wyszliśmy z pubu z zamiarem pójścia do następnego, gdy naszym oczom okazał się niesamowity widok.

Przed pubem na ulicy stała grupka może 10-15 ludzi, w większości studentów. Jeden z nich przewodził małym tłumem i stał do nich przodem, grając na bębnie. Był też gościu z grzechotką i jakiś typ ubrany tylko w coś, co wyglądało na imitację skóry jakiegoś dzikiego zwierza (a to był początek marca, temperatura o tej godzinie mogła wynosić max. 10 stopni!). Wszyscy w grupie się chyba znali, tym bardziej, że było dużo Brazylijczyków. Wygrywali muzykę, tańczyli i śpiewali z piwem w ręku, idąc wolnym krokiem w dół ulicy. Bez zastanowienia dołączyliśmy do wesołego tłumu, również racząc się tym wybornym trunkiem. 

Co najfajniejsze, dołączało do nas coraz więcej ludzi, a ci, którzy zdecydowali się stać z boku i patrzeć, wyrażali swoją aprobatę szerokim uśmiechem. Rzecz nie do pomyślenia w Polsce! Wyobrażacie sobie, żeby taki pochód zorganizować u nas? Nie dość, że rozgoniłyby nas babcie z laskami, to później zrobiłaby to policja z pałami. A to wszystko w zwykłą, sobotnią, marcową noc! W pochodzie braliśmy udział może godzinę, po czym odłączyliśmy się i wróciliśmy do mieszkania, pijąc po drodze piwo, oglądając miasto w nocy i zachwycając się wszystkimi pięknie oświetlonymi zabytkami.



Muszę przyznać, że pochód z Brazylijczykami w rytmie muzyki z Rio de Janeiro był najbardziej zaskakującą i pozytywną rzeczą, która spotkała mnie w Dreźnie. Niesamowite przeżycie, którego nie da się opisać słowami. A energia ludzi w tłumie potrafi zdziałać cuda!

Następnym razem opiszę nasz obfitujący w przygody powrót z Drezna do Polski, jako że historia jest zbyt obszerna, by zmieścić ją w tym poście. Do usłyszenia!

Czy wiesz, że: Drezno i w ogóle Saksonia przez długi czas były pod rządami polskich królów? Jednym z nich był August II Mocny, ważna postać w polskiej i niemieckiej historii. Mój host go uwielbia i stwierdził, że był genialnym królem :D wrzucam zdjęcie pomnika, którego zobaczyliśmy wracając do domu. Zwróćcie uwagę na to światło i splendor- to właśnie byli polscy królowie!


PS: Zaplanowałem sobie już następną podróż po Europie. I odbędzie się ona już w kwietniu! Destynację zdradzę w następnym poście ;)

3.09.2014

Weekend w Dreźnie, cz. I

Do Drezna wybrałem się razem z moją dobrą koleżanką na początku marca. Już od dawna chciałem zobaczyć to piękne miasto, tym bardziej, że koleżanka już tam była i zachęcała mnie do tego, żebyśmy kiedyś się razem tam wybrali. Mieliśmy tam pojechać już przed Bożym Narodzeniem, żeby zobaczyć słynny jarmark bożonarodzeniowy, ale plany nam się zmieniły i ostatecznie odłożyliśmy wyjazd na kiedy indziej. Tym razem decyzja o wyruszeniu do miasta została podjęta bardzo spontanicznie, dosłownie parę dni przed planowanym wyjazdem. Pomyśleliśmy sobie, że te 270 km drogi to nic i podróżując stopem dotrzemy tam błyskawicznie. Stwierdziłem, że przecież mniej więcej ten sam dystans dzieli Wrocław od Krakowa, no i podróżuje się wciąż tą samą autostradą. Myślimy, to będzie bułka z masłem. Nic bardziej mylnego! Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak niepewnym, ale i pięknym przeżyciem potrafi być autostopowanie. Co prawda większe problemy mieliśmy z powrotem do Polski, ale w drodze do Drezna też mieliśmy lekkie problemy.

Wyruszyliśmy w piątek po południu, po zjedzeniu dobrego, ciepłego obiadu i odpoczynku przy herbacie. Podjechaliśmy autobusem jak najbliżej autostrady, a potem, przechodząc przez parking Auchan w Bielanach Wrocławskich, przekroczyliśmy barierkę dzielącą drogę prowadzącą na autostradę od zieleni otaczającej parking. Problemy zaczęły się już tutaj, bo koleżanka, na widok barierki, stwierdziła z przerażeniem: „Jak ja przejdę przez tę barierkę?”. Z tego, co pamiętam, miała skórzaną spódnicę, więc jej obawy były nawet zrozumiałe, ale odpowiedziałem jej: „Możesz przejść górą lub dołem, jak wolisz, ale przejść musimy”. Koleżanka zdecydowała się na mniej ekstremalną alternatywę i jakoś przełożyła nogi przez barierkę. Chcieliśmy nawet sfotografować ten doniosły i wyjątkowy akt, ale pomyśleliśmy o tym, jak już koleżanka przeszła przez barierkę. Stwierdziliśmy, że nie chcemy, aby podjęła się tego wyzwania drugi raz, więc przeszliśmy przez drogę i znaleźliśmy się na stacji benzynowej.


Po drugiej stronie autostrady znajduje się prawie identyczny Orlen, na którym zawsze stoję, gdy łapię stopa z Wrocławia do rodzinnego Śląska. Jednak, będąc po przeciwnej stronie, stwierdziłem, że ten Orlen jest zdecydowanie mniejszy. Koleżanka stała z tabliczką, podczas gdy ja chodziłem po kierowcach i pytałem się, czy jadą w stronę Niemiec. Aut było mało, ale po 30-40 minutach znalazł się pan, który zaoferował nam podwózkę do Bolesławca. Nie wahaliśmy się i zdecydowaliśmy się z nim pojechać zgodnie z zasadą „zawsze bliżej niż dalej”. Poza tym liczyliśmy, że po drodze znajdziemy większą stację benzynową. I faktycznie, w Bolesławcu przy autostradzie znajduje się największa stacja, na której kiedykolwiek łapałem stopa. 

Ucieszyliśmy się niezmiernie i stwierdziliśmy, że na pewno większość aut i ciężarówek jedzie stąd do Drezna. Początkowo chodziliśmy po dwóch znajdujących się tam stacjach, ale nikt nie jechał w stronę Niemiec, więc zdecydowaliśmy się łapać stopa z tabliczką przy wyjeździe ze stacji. Staliśmy tam przez godzinę i nikt nie jechał w naszym kierunku, ale wszyscy wracali w stronę Wrocławia. Stwierdziliśmy z uśmiechem, że przynajmniej nie będzie problemu z powrotem w razie ewentualnej porażki. Ale uśmiech powoli nam schodził z twarzy z każdym kolejnym autem i ciężarówką (tym bardziej, że było już ciemno), chociaż wielu przejeżdżających kierowców wspierało nas uśmiechem. Zdecydowaliśmy się na krótką przerwę w pobliskim KFC, tym bardziej, że parę metrów od nas stała para autostopowiczów, którzy jechali do Wrocławia. „Mamy konkurencję”, powiedzieli z uśmiechem, więc ułatwiliśmy im zadanie i poszliśmy coś zjeść. Później wróciliśmy w to samo miejsce (tamtych autostopowiczów już nie było) i znowu bezskutecznie próbowaliśmy łapać stopa. Jako autostopowicz z jakimś tam doświadczeniem miałem dość dużo cierpliwości, ale koleżanka jechała stopem po raz pierwszy, więc chciałem oszczędzić jej zbędnych nieprzyjemności. Podjęliśmy decyzję, że będziemy łapać stopa jeszcze przez 15 minut, a potem odwrócimy tabliczkę i napiszemy na niej „Wrocław”. Nie chcieliśmy wracać i śmialiśmy się na myśl o wstydzie, którego się najemy, gdy wyjdzie na jaw, że nigdzie w końcu nie pojechaliśmy. Alenie chcieliśmy też utkwić na tej stacji. Gdy wyciągnąłem z kieszeni komórkę, sprawdziłem godzinę i powiedziałem koleżance, że zostało nam jeszcze 6 minut, w tym samym momencie podjechał do nas jakiś busik. Kierowca powiedział, że przejeżdża przez Drezno i może nas zabrać. Ogromnie się ucieszyliśmy na myśl o tym, że w końcu dotrzemy do samego miasta, tym bardziej, że było już po 20 i powoli robiło się późno. Z kierowcą rozmawiałem po niemiecku- koleżanka, nie znając języka, siedziała z boku i robiła wielkie oczy. Dopiero w połowie drogi okazało się, że nasz przesympatyczny kierowca jest Rosjaninem mieszkającym od 1999 r. w Norymberdze. Skorzystałem z okazji i zapytałem go o sytuację w Rosji i na Ukrainie. Poznałem dość ciekawy, alternatywny punkt widzenia w całej sprawie i dowiedziałem się m.in., że gdy mowa o Putinie, zawsze wspomina się o jego dyktatorskich metodach utrzymywania władzy, ale pomija się fakt, że jego prezydentura zakończyła fatalny kryzys w latach 90. Ale dość już o polityce, mój blog jest blogiem podróżniczym ;) Podróż trwała może półtorej godziny i w tym czasie cały czas rozmawiałem z naszym sympatycznym kierowcą. Umówiliśmy się,  że podrzuci nas na jakąś stację przy autostradzie, ale zdziwiliśmy się ogromnie, gdy zjechał z autostrady i podwiózł nas do samego centrum! Podziękowaliśmy mu bardzo i rozstaliśmy się przy Dworcu Głównym w Dreźnie. Stamtąd sprawdziliśmy drogę do naszego hosta z Couchsurfingu. Okazało się, że musimy przejść jeszcze ok. 2 km, co zajęło nam może 20 min. O godz. 23 weszliśmy do mieszkania naszego gospodarza, ale o tym w następnym poście ;) Podróż i dotarcie do miasta zajęło nam więc łącznie ok. 6 godzin i czas ten upłynął nam raczej przyjemnie (nawet gdy nie potrafiliśmy niczego złapać na stacji w Bolesławcu, nie traciliśmy dobrego humoru). 

3.06.2014

Lista marzeń/ The list of dreams

Zainspirowany pomysłem bloggerów z www.zyciejestpiekne.eu i www.plecakwspomnien.eu, również i ja zamieszczam na swoim blogu niniejszą listę marzeń, na której znajduje się część moich najważniejszych marzeń w życiu. Niektóre z nich są mniejsze, niektóre większe, ale każde warte jest spełnienia. Na pewno nie uda mi się ich wszystkich zrealizować w krótkim czasie i to raczej lista długoterminowa, ale kto wie ;) Lista ma spełniać 2 cele: po pierwsze, ma mi przypominać o moich celach i motywować mnie do tego, by je realizować. Będę się starał wykreślać co najmniej 1 pozycję rocznie. Oczywiście lista będzie także się powiększać. Po drugie, mam nadzieję, że moja lista i to, że będą z niej znikać kolejne pozycje zmotywuje także Was do spełnienia swoich marzeń i uświadomienia sobie, że czasami nie trzeba wiele, aby je zrealizować. Pamiętajcie, że nie wolno ich odkładać na później- każdy moment jest dobry, by zacząć działać!

Inspired by bloggers from www.zyciejestpiekne.eu and www.plecakwspomnien.eu, I've also decided to make a list containing part of the most important dreams of my life. Some of them are bigger or smaller, but each of them is worth fulfilling. It's obvious I won't be able to do all of it in a short period, so it's rather a long-term list, but who knows ;) The list has 2 aims: firstly, it should remind me of my goals and motivate me to achieve them. I will try to cross at least one item out a year. Of course, the list is going to become longer. Secondly, I hope that the development of this list will motivate you to fulfil your dreams and help you realise that sometimes it doesn't take much to make a dream come true. Bear in mind that it is not worth postponing them till later- every moment is the right one to begin!
  • obejrzeć zachód Słońca na Nordkapp / see the sunset in Nordkapp
  • przejechać drogą wzdłuż Wielkiego Kanionu / have a ride along the Grand Canyon
  • przejść się po moście Bastei / cross the Bastei bridge
  • zjeść amerykańskie pancakesy w Ameryce / eat American pancakes in America
  • położyć się na gorącym piasku Sahary / lie on the Sahara's hot dunes
  • zobaczyć pod wodą Wielką Rafę Koralową / see the Great Coral Reef underwater
  • zrobić selfie na tle Mount Rushmore / to take a selfie with Mount Rushmore in the background
  • przejść się ulicami Bangkoku w nocy / walk the streets of Bangkok at night
  • położyć się na plaży w Grecji  
  • zjeść oryginalną włoską lasagne / eat an original Italian lasagne
  • zrobić sobie piknik na Machu Picchu / have a picnic on Machu Picchu
  • popłynąć łódką na Amazonce / float down the Amazon river by boat
  • wdrapać się na Kilimandżaro / reach the top of Kilimanjaro
  • napić się whisky w Szkocji / drink whisky in Scotland
  • zobaczyć lemury na Madagaskarze / see lemurs in Madagascar
  • pojechać do zamku Drakuli / visit Dracula's castle
  • wypić Guinessa w Irlandii / drink a Guiness in Ireland
  • zabawić się na Ibizie / go clubbing in Ibiza
  • pojechać na dachu pociągu w Indiach / take a train in India sitting on its top
  • trafić na plan filmowy Woody’ego Allena / be on Woody Allen's film set
  • wykąpać się w gorącym źródle na Islandii / have a bath in a hot spring in Iceland
  • popłynąć przez Bałtyk / sail across the Baltic sea
  • poleżeć pod palmą w Miami / lie on a beach in Miami
  • stanąć na klifach w Dover / stand on the clifftops of Dover
  • przecisnąć się przez Gibraltar / squeeze through the Gibraltar
  • zrobić kurs na nurkowanie / take a course in diving
  • przejechać się stopem Drogą Atlantycką / hitchhike on the Atlantic Road
  • polatać na paralotni / do paragliding
  • skoczyć ze spadochronu / parachute
  • opalać się na Karaibach / sunbathe in the Caribbean
  • trafić na festiwal w Cannes / be on the Cannes Film Festival
  • popłynąć przez Atlantyk / sail across the Atlantic
  • wypić herbatę w Tybecie / drink a tea in Tibet
  • pójść na mszę gospel na południu Stanów / go to a gospel service in the South of the US
  • przejść się Wielkim Murem Chińskim / walk the Great Chinese Wall
  • wjechać na szczyt wieży w Dubaju / take a lift up the Burj Khalifa tower
  • przeskoczyć mur Hadriana / jump over the Hadrian's wall
  • znaleźć duży bursztyn nad Bałtykiem / find a big amber stone by the Baltic Sea
  • przejechać się na wielbłądzie w Egipcie / ride a camel in Egypt
  • zostać uznanym pisarzem / become an accomplished writer
  • rozbić namiot nad Morzem Kaspijskim / put up a tent by the Caspian Sea
  • posłuchać jazzu w pubie w Chicago / listen to jazz in a pub in Chicago
  • zobaczyć jaka w Mongolii / see a yak in Mongolia
  • uwarzyć własne piwo / brew my own beer
  • stanąć na Placu Czerwonym / stand in the Red Square
  • zjeść obiad u japońskiej rodziny / eat dinner with a Japanese family
  • zobaczyć zorzę polarną / see the northern lights
  • zobaczyć Timona i Pumbę na sawannie / see Timon and Pumbaa in the savannah
  • zobaczyć australijskiego kangura / see an Australian kangaroo
  • napić się piwa w wiosce hobbistów / have a beer in the hobbits' village
  • zamieszkać w afrykańskiej wiosce / live in an African village
  • spędzić zimę w Finlandii / spend a winter in Finland 
  • gościć na amerykańskim barbecue / be a guest on an American barbecue
  • popłynąć stopem na jachcie / hitchhike a boat/yacht
  • przejść się Aleją Sław w Hollywood / walk the Sunset Boulevard in Hollywood
  • napić się wina w Toskanii / drink wine in Tuscany
  • spędzić noc nad jednym z Wielkich Jezior / spend a night by one of the Great Lakes
  • nagrać własną muzykę / record my own music
  • nauczyć się tanga w Argentynie / to learn tango in Argentina
  • pojechać na Alaskę / go to Alasca
  • mieć szczęśliwą rodzinę. / have a happy family.


3.04.2014

Na początku wielkiej przygody...

Pisząc pierwsze słowa tego bloga mam świadomość, że zaczyna się nowy etap w moim życiu. Etap świadomego i konsekwentnego realizowania swoich marzeń. A jakie są moje marzenia?

Jestem zapalonym podróżnikiem i ogromnym fanem autostopowania oraz innych środków alternatywnego podróżowania. Jestem żądny przygód i uważam, że nie należy odkładać swoich marzeń na później, ale realizować je tu i teraz. Blog ten będzie moim pamiętnikiem z podróży i przygód na całym świecie. Będzie dla mnie także dodatkową motywacją, aby nie poddawać się i konsekwentnie dążyć do spełniania postawionych sobie celów.

Skąd pomysł na tego bloga? W mojej 2-letniej już karierze autostopowicza usłyszałem od wielu osób, że wiele z moich historii nadaje się do opowiedzenia. Od zawsze również tkwił we mnie ogromny i szukający swego ujścia potencjał do pisania. Prowadząc tego bloga, nie tylko pragnę upamiętniać wspaniałe chwile w moim życiu, ale również pozostawić po sobie coś, co być może natchnie inne osoby do podobnego działania. Sam zostałem zainspirowany przez niezliczoną rzeszę ludzi, w tym również bloggerów. Mam nadzieję, że dzięki temu blogowi zachęcę innych do tego, aby porzucić swoją strefę komfortu i zacząć dążyć do wyznaczonych sobie celów.

Spełniaj swoje marzenia, jak łatwo powiedzieć, czyż nie? Ale ciężko przejść od słów do działania. Po pierwsze, należy sobie uświadomić, że czekanie i odkładanie na później się nie opłaca. A tu studia, a potem praca, a później jeszcze rodzina. Traci się wiele okazji, a życie wieczne nie jest. Po drugie, nierzadko trzeba opuścić swoją bezpieczną strefę komfortu. Autostop jest tego najlepszym przykładem. Są w drodze sytuacje, kiedy trzeba spiąć pośladki, zacisnąć zęby i dać sobie radę w wielu niesprzyjających okolicznościach. Ale mogę z całą pewnością stwierdzić, że warto. Marzenia warte są tego, aby czasami trochę się pomęczyć, a mówię to z własnego doświadczenia. Mam nadzieję, że ten blog, w którym będę opisywał swoje kolejne podróże i spełnione marzenia, zachęci Was do tego, żeby również rzucić się w wir przygody.

Następnym razem umieszczę na moim blogu listę najważniejszych marzeń, które chciałbym zrealizować przed opuszczeniem tego ziemskiego padołu. Malutką część z nich już spełniłem, ale moja przygoda dopiero się rozpoczyna…i mam nadzieję, że będziecie w niej uczestniczyć ze mną, drodzy Czytelnicy! :)